Nie wiem czy już ktoś pokusił się o sformułowanie podobnej teorii (zakładam że tak), ale gdyby jednak nie, to roszczę sobie prawa autorskie do niej jako jej twórca i konceptodawca.
Koncepcja ta zakłada, że w stabilnych warunkach współżycia społecznego (pozbawionych masowych wędrówek, kataklizmów i wojen) odrębne, ale osiadłe zbiorowości sąsiadujące ze sobą w długim okresie czasu, posługują się dość podobnymi językami pozwalającymi im na porozumienie się. Dopiero ze wzrostem odległości zmiany językowe są coraz większe. Przykładem takiej sytuacji jest pogranicze skandynawskie (duńsko-norwesko-szwedzkie), ale też fala językowa: polski (Mazowsze)- polski (z zaśpiewem białostockim-śledzikowym, wileńskim, lwowskim)-polsko-białoruski (gwara występująca na obszarze np. pomiędzy Białymstokiem a Krynkami)-białoruski, ukraiński-rosyjski.
Zgodnie z tą teorią osiadłe grupy ludzkie przebywające permanentnie obok siebie posługują się na tyle zbliżonymi językami, że są w stanie się porozumieć. Jeżeli sąsiadujące zbiorowości mówią zupełnie innymi językami nie pozwalającymi na porozumienie się to znaczyłoby że przynajmniej jedna z nich jest grupą napływową –a naturalne pierwotne zasiedzenie zostało naruszone lub uległo zachwianiu.
Z powyższej teorii w kontekście problemu pochodzenia Słowian, należałoby wysnuć wniosek, że na zachód od Wisły i Odry w jakimś okresie czasu powinny istnieć plemiona posługujące się językiem łączącym elementy germańskie i słowiańskie-bałtyjskie. Wpisywało by się to w teorię o wspólnym pra - germano-słowiańsko-bałtyjskim języku (patrz drzewo językowe). Dyskusyjne byłoby tu datowanie tego okresu – praktycznie nie do ustalenia, natomiast geograficznie najprawdopodniejsza lokalizacja takich plemion byłaby na szeroko rozumianym Pomorzu: od ujścia Łaby do ujścia Wisły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz